2015-05-24
Przygotowałem belki, na których opierał się pokład, by można go było dźwignąć i powoli zsunąć. Niestety, gdy w sześciu zabraliśmy się do tego, to ani drgnął.
Zebrane grono namówiło mnie jednak, by się nie poddawać i by wypróbować inną koncepcję. Belki zamieniliśmy na rury, a wokół wanny kokpitu przełożyliśmy linę. Gdy pociągneliśmy za nią, pokład zsuwał się zaskakująco lekko. Zagwozdka rozpoczęła się, gdy jedynie końcówka już została na górze i zabrakło pomysłu jak asekurować jej drogę na dół. Okazało się, że po prostu nie trzeba, choć mlaśnięciu o ziemię towarzyszyło nieprzyjemne chrupnięcie. Nadal jednak wierzę, że pokład jest w dobrym stanie.
Przeniesienie dalej, na zaplanowane miejsce, również nie było bardzo trudne, ale przewracanie na drugą stronę zrodziło obawę, czy rant (półpokład), na którym miałby się oprzeć w krytycznym momencie cały ciężar konstrukcji, wytrzyma to. Było podstawianie belek, lina asekuracyjna, sporo śmiechu i strachu, ale wspólnymi siłami znów się udało.
I tak dochodzimy do kolejnych podziękowań. Znów nie zawiedli mnie przyjaciele, znów uśmiechnął się do mnie los. Dziękuję Wam.
A następnego dnia zacząłem wyprowadzać starych lokatorów. Musi być miejsce na wewnętrzną warstwę przekładki. Powoli do przodu.
+8h [672]